.

.

piątek, 16 lipca 2010

Gdyby kózka nie skakała....

... toby sobie kolanka nie potłukła!
A jeżeli chodzi o ścisłość - nie skakała, tylko jeździła na rowerze. Moment nieuwagi wystarczył i zaliczyłam w tym roku pierwszą  "glebę". Wyjechałam z zakrętu, wpadłam na rozsypany na asfalcie gruby żwir i koła mi się zablokowały.  Rower poleciał w lewo, ja w prawo. Całe szczęście, że do jazdy rowerem ubieram specjalne rękawiczki. One to zamortyzowały upadek i zawdzięczam im nietkniętą facjatę. Kiedyś wydawało mi się dziwne kupowanie i zakładanie różnych (wówczas moim zdaniem zbędnych) części garderoby na przejażdżki rowerowe. Nic bardziej błędnego: rękawice chronią dłonie przed ostrym wiatrem i słońcem - wiedzą to ci, którym skóra popękała na kostkach dłoni. Gatki z "pampersem" niestety są mało twarzowe i wygląda się w nich niezbyt zgrabnie (chyba, że jest się posiadaczką gabarytów anorektyczki). Nie ulega natomiast wątpliwości, że na dłuższe trasy są po prostu nieocenione - szczególnie w upały chronią damską kanalizację znakomicie. A kask - no właśnie.... upadając przypomniałam sobie, że kask spokojnie spoczywa sobie w szafie. Jakby tego było mało uświadomiłam sobie, że zapomniałam wykupić sezonowe ubezpieczenie dla rowerzystów (kosztuje niewiele i można je kupić przez internet).  Tak oto Polka mądra po szkodzie przez tydzień kuśtykała z bolącym kolankiem narzekając na własną głupotę. Dopiero dzisiaj wyjechałam ponownie na małą wycieczkę późnym popołudniem i podziwiając uroki lata zrobiłam kilka zdjęć kolejnych wisiadeł.
No niestety laptop coś się buntuje i muszę szybko zapisać posta !


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz