z kwiatami czarnego bzu, który o tej porze właśnie obficie kwitnie. Poniżej zamieszczę przepis na ten niestety tuczący placuszek. Zdjęcia niestety nie mam, bo aparat akurat był nie naładowany i naleśniki "się zjadły w międzyczasie".
Jest to potrawa znana w moich stronach - raczej "po cysarskiej" niż "po pruskiej" stronie. Niedaleko od miejsca, w którym mieszkam (ok. 2km) przebiegała niegdyś granica Cesarstwa Austro - Węgierskiego i do czasów dzisiejszych pozostały z tego okresu tradycje, ale również i różne zaszłości rodem z CK Dezerterów (ale o tym napiszę innym razem). Żyję po "pruskiej" stronie, ale naleśniki i Wojaka Szwejka pasjami lubię...
Naleśniki z kwiatami
Przygotowujemy ciasto naleśnikowe gęściejsze z dodatkiem gazowanej wody mineralnej, dzięki której naleśniki są lżejsze i pulchne. Na rozgrzaną patelnię z niewielką ilością tłuszczu wylewamy ciasto w postaci mniejszych placków, po czym gałązkami w górę umieszczamy pojedyncze kwiaty bzu. W momencie, kiedy ciasto się zetnie odcinamy nożyczkami zielone łodyżki. Przewracamy na drugą stronę i smażymy do uzyskania złocistego koloru. Tak usmażone kwiatowe naleśniki posypujemy cukrem pudrem do smaku i już możemy się delektować cesarskim przysmakiem.
Historia "cesarskich naleśników" znaleziona w sieci:
To przysmak, którym zachwycił się nawet cesarz Franciszek Józef I kiedy
odwiedził Cieszyn w czasie wielkich manewrów wojskowych w 1906 r.,. Cesarz jeździł po
okolicy i spotykał się ze swoimi podwładnymi. Ponieważ właśnie kwitł bez,
mieszkańcy smażyli góry naleśników i częstowali nimi cesarza. Od tamtej pory był to
jeden z jego ulubionych deserów.
Zwyczaj smażenia "cesarskich naleśników" przetrwał w niektórych cieszyńskich
domach do dzisiaj. Starą tradycję przypomina także kawiarnia Cafe Muzeum
działająca w pałacu Muzeum Śląska Cieszyńskiego.
Napój z czarnego bzu
Zbieramy koszyczki kwiatów w ilości 30-50 sztuk. Potrzebne są również:
- cytryna,
- 4 łyżki stołowe cukru,
- przegotowana woda.
W szklanym lub ceramicznym naczyniu układamy kwiatostany bzu, przekładamy plastrami cytryny ze skórką (którą najpierw sparzamy), zasypujemy cukrem i zalewamy litrem wrzątku. Przykryte naczynie odstawiamy na półtora dnia.
Po tym czasie odcedzamy kwiaty, można też dodać kilka listków świeżej mięty pieprzowej dla złamania smaku. Napój jest klarowny, o barwie słomkowej. Uzupełniamy go niegazowaną wodą mineralną, można dodać kostki lodu i jeszcze trochę świeżej cytryny lub pomarańczy (dla amatorów kwaśniejszej wersji). Otrzymujemy delikatny napój orzeźwiający.
Poniżej jeszcze jeden przepis, który znalazłam w "Burdzie" z 1994 roku:
Smacznego!