.

.

poniedziałek, 10 maja 2010

Kocham cię jak Irlandię.....

Spoglądam w okno i co widzę? Ciągle pada i pada... ale jest cudownie soczyście zielono. Ten widok przypomina mi pobyt w Irlandii w  lipcu 2007 roku, kiedy to wybraliśmy się odwiedzić mieszkającą tam wówczas córkę. Podczas naszego pobytu przez 2 tygodnie padało, padało i padało i WIAŁO. Najwyższa zanotowana temperatura w ciągu dnia nie przekroczyła 17 stopni celsjusza. Klimat tamtejszy wydał mi się mocno depresyjny i mimo uroków wyspy stwierdziłam, że mieszkać bym tam nie chciała. Turystyczny pobyt - każdemu polecam. Jest pięknie zielono, przestrzennie, sporo zabytków do zwiedzenia i  dzikie, odludne, niezurbanizowane okolice. Tylu zachwycających tęcz naraz nie widziałam nigdy wcześniej. Pierwsze wrażenie po zjeździe z promu (podróżowaliśmy do celu samochodem przez Europę i następnie z Anglii promem) : oto wjechaliśmy do kraju hobbitów: ogromne przestrzenie i małe urocze domki gdzieniegdzie, mało ludzi i wszyscy uśmiechnięci! Kolejne moje zdziwienie - w ogrodach rosną PALMY. Okazuje się, że tamtejszy klimat bardzo im służy. Podziwiałam piękne, wypielęgnowane ogrody z zazdrością, wspominając ile to kosztownej wody musiałam co roku zużyć aby mój ogród prezentował się w miarę dobrze. Na zamieszczonych zdjęciach widać jakie rozmiary osiągają tam rośliny - na zdjęciu z lewej strony widać najzwyczajniejszą tuję ogrodową, która po co najmniej stu latach osiągnęła prezentowane rozmiary. Zdjęcie pośrodku przedstawia cmentarz o tak urokliwym charakterze, że chce się tam spacerować jak po baśniowym ogrodzie. Na zdjęciu po prawej stronie możecie podziwiać moją osobę w sąsiedztwie omszałej jabłonki o bliżej nieokreślonym wieku (rośnie w przyzamkowym ogrodzie w Lismore już od dobrych kilku setek lat i OWOCUJE!).  Przeciwdeszczowe "przepiękne" wdzianko w odblaskowym zielonym kolorze i przykrótkie gatki - to niezbędny ekwipunek tubylca. Niestety pakując się do podróży nie przewidziałam, że znajdę się w krainie deszczowców i natychmiast po przyjeździe przyjżawszy się miejscowym elegantkom, pobiegłam do nabliższego sklepu i dokonałam stosownych zakupów. W związku z monotonną pogodą niemal na każdym zdjęciu, jakie wtedy zrobiono występuję w tym "twarzowym" stroju i z .... parasolką. W związku z parasolką byłam obiektem nieustannych kpin, ponieważ w Irlandii prawie nikt nie korzysta z takiego sprzętu. Tambylcy przyzwyczajeni są do opadów i zahartowani na wszelkie niepogody. Panie preferują krótko ostrzyżone włosy i wygodne, sportowe ubiory. Dzieci nawet w zimie ubiera się w krótkie spodenki i bluzeczki z krótkim rękawem. Na własne oczy widziałam niemowlęta noszone przez matki w nosidełkach, ubrane jedynie w body i skarpetki ( tylko  17 stopni ciepła w porywach). Jestem zmarzluchem i takie widoki są dla mnie szokujące - ale co kraj, to obyczaj!
Tymczasem za oknem nieśmiało wyjrzało słoneczko...

klify na Moherach:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz